Niedawno szerokim echem po sieci rozniosła się wieść, że gdzieś na świecie sąd uznał emoji „kciuka w górę” za wiążące potwierdzenie zawarcia umowy, na równi ze złożeniem własnoręcznego podpisu. Teraz, gdy temat ten już ostygł, pozwoliłem sobie pochylić się nad nim i zastanowić, czy podobne orzeczenie mogło być zapaść przed sądem w Polsce.
Już po analizie stanu faktycznego sprawy można wywnioskować, że orzeczenie sądu wcale nie jest tak zaskakujące, jakby mogło się wydawać po tytułach wielu artykułów opisujących sprawę. Spór rozpoznawany był w Kanadzie przed Court of King’s Bench for Saskatchewan (tj. wyższym sądem dla prowincji Saskatchewan) pod nazwą South West Terminal Ltd v Achter Land & Cattle Ltd, 2023 SKKB 116. Spółka South West Terminal Ltd pozwała spółkę Achter Land & Cattle Ltd zarzucając jej, że w wyniku niewykonania umowy z marca 2021 r., której przedmiotem miała być sprzedaż 87 ton lnu (z dostawą do listopada 2021 r.), poniosła szkodę w wysokości 82.000,00 CAD – stanowiącą różnicę między kwotą zamówienia, a ceną jaką powódka musiała zapłacić u innego dostawcy.
Strony współpracowały ze sobą już ponad 5 lat, podczas których powódka regularnie kupowała od pozwanej różne produkty rolne, a pozwana zawsze dostarczała zamówienie na czas. Co istotne – strony wypracowały szczególny sposób zawierania umów, albowiem powódka sporządzała daną umowę i przesyłała pozwanej zdjęcie jednostronnie podpisanego dokumentu, na co przedstawiciel pozwanej odpisywał “looks good”, “ok” czy “yup”. Żadna ze stron nie kwestionowała tak zawartych umów i były one prawidłowo wykonywane – do czasu. W marcu 2021 r., powódka przesłała pozwanej zdjęcia umowy sprzedaży 87 ton lnu z podpisem „proszę o akceptację umowy o len”, na co przedstawiciel pozwanej odpowiedział wysyłając emoji „kciuk w górę” – co też powódka potraktowała za akceptację umowy, analogiczną do zwyczajowo przyjętych „ok” czy „yup”. Pozwana jednak tej umowy nie wykonała, a skutkiem czego powódka zmuszona była zaopatrzyć się len u innego dostawcy, za który musiała jednak zapłacić wyższą ceną.
Jak już wiadomo ze wstępu, sąd uznał roszczenie powódki za udowodnione i zasądził na jej rzecz od pozwanej stosowne odszkodowanie. Sąd bowiem za podstawę swojego wyroku przyjął, że skoro od wielu lat pozwana zawierała umowy z powódką poprzez akceptowanie ich krótkimi wiadomościami typu „ok” czy „yup”, to wysłanie „kciuka w górę” również należy uznać za analogiczne do takich wiadomości. Sąd powołał się w swoim wyroku na dwa akty prawne – Sale of Goods Act RSS z 1978 roku oraz Statute of Frauds z… 1677 roku (!) Sąd wskazał bowiem, że pierwszy z aktów prawnych uznaje za wiążące również takie umowy, w których zamiast pełnego dokumentu, sporządzono i podpisano jedynie pisemną notatkę lub memorandum dotyczące tej umowy. Zgodnie natomiast z drugim z przywołanych aktów – tym z XVII wieku – taka notatka lub memorandum nie musi zawierać wszystkich postanowień umowy, a wystarczą jedynie najważniejsze z nich. Powódka wysyłając pozwanej zdjęcie pierwszej strony projektu umowy spełniała te wymagania, albowiem na zdjęciu tym faktycznie znajdowały się najważniejsze postanowienia umowy.
Drugą kwestią było podpisanie takiego „memorandum” – pozwana broniła się wskazując, że istotą podpisu jest potwierdzenie tożsamości osoby, a wysłana wiadomość z emoji „kciuka w górę” nie pozwala na precyzyjne i jednoznaczne przypisanie jej autorstwa do konkretnej osoby. Sąd jednak szybko rozprawił się z taką argumentacją wskazując, że autentyczność tej wiadomości nie była kwestionowana w sprawie, a nawet jeśli, to została ona wysłana z numeru telefonu, z którego przedstawiciel pozwanej regularnie korespondował z powódką i niejednokrotnie zawierał z niego inne umowy.
Jak widać, w szerszym kontekście sprawa ta nie jest już tak sensacyjna i wręcz można odnieść wrażenie, że tego typu sprawy powinny obecnie być powszechne. Ba, tożsame orzeczenie w podobnej sprawie może już teraz zapaść w Polsce. Nie zdradzę bowiem wielkiej tajemnicy, jeżeli powiem, że w wielu branżach operujących na polskich rynkach, konieczne jest szybkie i sprawne zawieranie i wykonywanie kontraktów. Strony takich transakcji nie mogą pozwolić sobie na każdorazowe negocjowanie treści umów a następnie podpisywanie ich (często korespondencyjnie, przesyłając do siebie jednostronnie podpisane kopie, co jeszcze bardziej wydłuża czas zawarcia umowy). W branżach takich, zamiast zawierać umowy, zlecenia wysłane są elektronicznie (mailowo, w komunikatorach czy w rozmowach telefonicznych) i opierają się na zaufaniu, że druga strona rzetelnie wykonana swoje zobowiązania. Opinia o danym podmiocie ma zatem dla niego doniosłe znaczenie i szczególną wagę, przez co np. zgłoszenie długu do Krajowego Rejestru Dłużników może wywołać większe szkody niż wytoczenie powództwa o zapłatę. Wynika to również z faktu, że tak zawierane zobowiązania wydawać się mogę trudne do udowodnienia przed sądem, co może teoretycznie pozbawiać wierzyciela możliwości skutecznej windykacji długów.
Zatem, jeśli jednak dojdzie do procesu sądowego w Polsce, to czy istnieje podstawa prawna pozwalająca na uznanie emoji za akceptację warunków umowy i w konsekwencji jej zawarcie? Umowa jest dwustronnym oświadczeniem woli, natomiast przepisy z art. 65 Kodeksu cywilnego stanowią, że oświadczenia woli należy tłumaczyć tak, jak tego wymagają tego zasady współżycia społecznego, ustalone zwyczaje i okoliczności, w których zostało ono złożone. Co więcej, przepisy te zwracają szczególną uwagę na to, że intepretując umowy należy raczej badać jaki był zamiar stron, a nie jaka była literalna treść umowy. W orzecznictwie natomiast można znaleźć tezy, zgodnie z którymi w przypadku odmiennej interpretacji danego oświadczenia woli przez strony umowy, za decydujący uznać należy punkt widzenia odbiorcy oświadczenia „dokonującego z należytą starannością zabiegów interpretacyjnych zmierzających do odtworzenia treści myślowych podmiotu składającego oświadczenie”. Jeśli zatem strony od wielu lat współpracują ze sobą na podstawie prostych zleceń wysyłanych np. WhatsAppem, to reakcja „emotką” jak najbardziej może wywołać po drugiej stronie przeświadczenie, że jego kontrahent zaakceptował umowę.
W tym miejscu warto wrócić jeszcze do przedmiotowego orzeczenia sądu z Kanady, albowiem powołał się on w uzasadnieniu swojego wyroku na definicję z portalu dictionary.com, zgodnie z którym emoji „kciuka w górę” służy wyrażaniu zgody, aprobaty lub zachęty w komunikacji cyfrowej. Skoro zatem celem tej konkretnej emoji jest wyrażanie aprobaty, to trudno obronić twierdzenia, jakoby nie można było uznawać jej za akceptację danych warunków.
Podsumowując, już obecne ustawodawstwo i orzecznictwo skonstruowane jest tak, aby można było uznać emoji „kciuka w górę” za wiążący wyrażenie akceptacji warunków danej umowy, jeżeli strony takiego zobowiązania współpracują ze sobą regularnie i zawierają podobne umowy przez komunikatory, używając krótkich zdań czy wręcz pojedynczych słów. Nie tylko zatem omówiony wyrok sądu z kanadyjskiej prowincji Saskatchewan nie jest już tak zaskakujący, ale wskazuje problem, z którym już teraz możliwe, że mierzą się polskie sądy. Realnie zatem tylko kwestią czasu jest, kiedy to polski sąd będzie musiał dokonać analizy prawnej i ustalić istnienie zobowiązania zawartego w komunikatorze za pomocą emoji – wszak podstawy prawne ku temu już istnieją.